sierpnia 30, 2017

Teneryfa, furtką do egzotycznych podróży

Teneryfa, furtką do egzotycznych podróży

Widzę po poprzednim poście dotyczącym Tajlandii, że post podróżniczy wam się spodobał. Dlatego pozwoliłam sobie opisać jeszcze jedną niesamowitą dla mnie podróż.

Będąc jeszcze na studiach podjęłam ważną decyzję o wyjściu za mąż. W związku z tym trzeba było pomyśleć o rzeczy dość istotnej w tej kwestii, a mianowicie o podróży poślubnej. Lataliśmy już z narzeczonym na wakacje po Europie, ale tym razem chcieliśmy odwiedzić coś wyjątkowego, bo to w końcu podróż poślubna i zdarza się tylko raz w życiu. Po długich namysłach wpadliśmy na pomysł Wysp Kanaryjskich i wybraliśmy Teneryfę. Po przylocie na miejsce i zakwaterowaniu w hotelu poszliśmy jak zawsze zobaczyć plażę. Naszym oczom ukazała się mała, ale szeroka plaża z pięknie mieniącym się w słońcu… czarnym piaskiem. Jakież to było dla nas zaskoczenie! Temu niesamowitemu widokowi towarzyszyły fale rozbijające się o ciemne skały wulkaniczne. Nasz hotel położony był na wysokim klifie, dlatego chcąc iść na plażę, trzeba było zjechać windą na dół. Na terenie hotelu znajdował się piękny, tropikalny ogród z widokiem na morze oraz na wyspę La Gomerę. Już wtedy wiedzieliśmy, że na pewno wypoczniemy w tak wspaniałym miejscu. Wykupiliśmy sobie jednodniową wycieczkę objazdową po najciekawszych miejscach wyspy. Były to m.in. klify Los Gigantes, miasteczko Garachico, oraz najlepszy punkt programu, czyli Loro Park. Ale zacznijmy od początku.
Pierwszym punktem wycieczki były piękne klify w Los Gigantes. Widok był niesamowity. Mają one nawet do 800m wysokości i wyłaniają się z wody niczym Afrodyta z morskiej piany. Najlepiej podziwiać je z turystycznej łodzi, ponieważ dopiero wtedy ich piękno widać w całej okazałości.
Kolejnym miejscem które odwiedziliśmy było miasteczko Garachico. Jest to stare miasto założone tuż po podbiciu wyspy przez Hiszpanów. Jego siłą napędową był port, jako jedno z ważniejszych połączeń z innymi częściami wyspy, a nawet z Wielką Brytanią. Kiedy w 1706r. nastąpiła erupcja wulkanu El Teide, lawa zalała całkowicie port oraz część miasta. Wtedy to porty wybudowano w innych częściach wyspy, a mieszkańcy wyemigrowali do innych części Teneryfy. Mimo że miasto zostało całkowicie odbudowane, to ślady tamtego wydarzenia pozostały do dzisiaj, bowiem zachodnie wybrzeże Garachico nadal pokryte jest zastygłą lawą.

I w ten sposób przechodzę do najciekawszego punktu wycieczki, czyli Loro Parku, co znaczy po hiszpańsku „park papug”. Jest to ogród botaniczno – zoologiczny w którym zamieszkuje 350 różnych gatunków papug, a wszystkich tych ptaków jest tam nawet 4000. Oprócz papug można również spotkać inne zwierzęta m.in. tygrysy, jaguary, leniwce, goryle, krokodyle, surykatki, szympansy, żółwie, żurawie, wydry, flamingi, żurawie i inne, a także wiele tropikalnych gatunków roślin oraz zwierząt. Jest tam też oceanarium oraz przeszklony świat pingwinów. Korzystne było to, że jeden bilet kupowany przy wejściu do parku, upoważniał nas do wchodzenia i oglądania pokazów i różnych miejsc tyle razy ile chcieliśmy, byliśmy ograniczeni tylko czasem.
Wchodząc do Loro Parku każdy robi sobie zdjęcie z papugami, które można później kupić za kilka euro, opuszczając park. Oczywiście na wejściu dostajemy także mapę, ponieważ jest to przeolbrzymi teren i trzeba w miarę sprawnie się poruszać, aby w wyznaczonym czasie zwiedzić wszystko co ma nam do zaoferowania to miejsce. Po zrobieniu zdjęcia kierujemy się od razu w stronę pingwinarium. Jest to duża hala, która w środku wyglądem przypomina ich naturalne środowisko. Konstrukcja jest imitacją lodowca, który otoczony jest fosą. Granicą oddzielającą zwiedzającego od zwierząt jest szyba, przez którą doskonale widać jak te zwierzęta pływają pod wodą. Pierwsze wrażenie jest na tyle niesamowite, że ludzie po wejściu do hali stają jak wmurowani, blokując tym sposobem wejście innym zwiedzającym. Problem ten został świetnie rozwiązany przez ruchomą podłogę, która przesuwa zwiedzających wzdłuż szyby ku wyjściu. Magii temu miejscu dodaje padający śnieg.




Ekscytujący był również pokaz orek. Baseny w których pływały dwie orki były bardzo duże. Kiedy wchodziliśmy w strefę pokazu, sprzedawane były peleryny przeciwdeszczowe i do momentu rozpoczęcia pokazu śmieliśmy się z ludzi którzy płacili 3 euro za zwykłe peleryny. Kiedy orki zaczęły robić różne wspaniałe sztuczki, w pewnym momencie zaczęły uderzać swoim ogromnym ogonem w taflę wody robiąc spory rozbryzg wody, który ochlapywał część publiczności. Pokaz był niesamowity pod względem tego, że te zwierzęta tak łatwo słuchają się ludzi. Wchodząc tam nie mogłam uwierzyć, że jestem w tak cudownym miejscu i mogę zobaczyć tak wspaniałe rzeczy. Aż w pewnym momencie łzy stanęły mi w oczach, że mogę brać udział w czymś tak niesamowitym w tak młodym wieku. Wtedy właśnie mocno poczułam, że podróże są moją największą pasją i że nie ma rzeczy niemożliwych. Odniosłam wrażenie, że otworzyła się przede mną furtka w ten nieco bardziej egzotyczny świat.



 Kolejnym pokazem w jakim braliśmy udział to pokaz delfinów. Te niesamowite zwierzęta również zademonstrowały się z jak najlepszej strony i dzieci mogły sobie wejść do wody, żeby z nimi popływać. Jak ja wtedy żałowałam, że nie jestem dzieckiem! Następnym nieopisanym i niemożliwym do wyobrażenia wydarzeniem był pokaz papug. Te małe ptaki robiły takie sztuczki, że gdybym ich nie widziała, to bym nie uwierzyła. Różnokolorowe papugi jeździły na rowerkach, grały w mini koszykówkę, a nawet wykonywały proste zadania matematyczne! Pani prowadząca show mówiła ile to jest 2+2, a papuga wydzwaniała wynik na specjalnym dzwoneczku. Nie spodziewałam się, że ptaki są na tyle mądre, żeby nauczyć się takich sztuczek.



 Po pokazie papug, udaliśmy się na pokazy lwów morskich, które grały w piłkę i żartowały sobie z człowiekiem poprzez całowanie go w policzek. Potrafiły także odmówić wykonania jakiegoś zadania poprzez kręcenie głową na nie, oraz przez domaganie się większej ilości smakołyków w postaci świeżych ryb.



 W parku jest także oceanarium, w którym znajdziemy wiele kolorowych rybek morskich oraz różne rodzaje koralowców. Na terenie parku znajduje się również około 25 tysięcy różnych gatunków orchidei. Jak tam wchodziliśmy to wpierw zachwycił nas piękny zapach, a następnie różnorodność tych kwiatów. Były takie, których nigdy w życiu nie widziałam, mimo że bardzo lubię te kwiaty. Był to niesamowity dzień pełen wrażeń.
 Resztę pobytu spędziliśmy odpoczywając, relaksując się przy basenie oraz spacerując w pobliżu hotelu i zwiedzając okolicę. To właśnie Teneryfa skłoniła mnie do sięgnięcia ręką i wyobraźnią po dalsze kierunki wczasowe. Wzbudziła we mnie chęć poznania czegoś bardziej egzotycznego oraz potrzebę odkrywania kolejnych i przede wszystkim dalszych kierunków świata. Przede wszystkim dała mi także niezapomnianą podróż poślubną i jedne z lepszych wakacji w życiu jakie miałam. Wyspa pozostawiła piękne wspomnienia, a także możliwość doświadczenia bliskości z tak różnorodnymi gatunkami zwierząt. Dlatego Teneryfa była moją furtką do kolejnych egzotycznych podróży, które opiszę niebawem…

sierpnia 30, 2017

"Zakazane życzenie" – J. Khoury

"Zakazane życzenie" – J. Khoury
„Nie rozumiem jak ludzie mogą to robić co noc: ot tak zasypać, pozwalając by na kilka godzin pochłonęła ich ciemność”


Tytuł: Zakazane życzenie
Liczba stron: 378
Moja ocena 6/10 

„Zakazane życzenie” to opowieść o Aladynie i Zaharze. On jest złodziejem, a ona potężnym dżinem z lampy. Połączyła ich niezwykła magia, odkąd lampa znalazła się w posiadaniu Aladyna. Dopóki dżin nie spełni trzech życzeń swojego pana, musi trwać przy nim. Między ludźmi a dżinami na całym świecie trwa wojna, dlatego Zahara, aby przetrwać, musi ukrywać swoją tożsamość. Niestety wszystko jeszcze bardziej komplikuje propozycja króla dżinów, który oferuje Zaharze uwolnienie się od lampy. Wtedy musi wybrać, czy ratować siebie czy Aladyna…

Moją uwagę przykuła na samym początku piękna okładka książki. Już ona nastraja nas i wprowadza do tego niezwykłego świata, znajdującego się tylko kilka stron dalej.
Aladyn bardzo przypadł mi do gustu, ponieważ jest to człowiek kameleon, umiejący się odnaleźć w każdej sytuacji oraz genialnie dopasowujący się do każdego towarzystwa. To chłopak o dobrym sercu, który zakochał się w dżinie… Zahara, jako dżin, jest głównie skupiona na swoim zadaniu, aby zdążyć na czas je wykonać i uwolnić się raz na zawsze od lampy… Oprócz głównych bohaterów polubiłam też Kaspidę. Księżniczka Parthenii, ma zasiąść na tronie po śmierci swojego ojca, tylko że pod pewnym warunkiem… którego teraz nie będę zdradzać czytelnikom. Kaspida jest mądra i odważna, zawsze otoczona swoimi strażniczkami, które są też jej przyjaciółkami. Oczywiście w powieści mamy też intrygujące pod pewnymi względami czarne charaktery, owładnięte dążeniem do władzy, ale o nich już więcej nie będę pisać. Sami je poznacie jeśli sięgnięcie po tę pozycję.

Książkę tę czytałam ponad dwa tygodnie. W pewnym momencie miałam ochotę odłożyć ją na półkę, ponieważ przez pierwsze 230 stron męczyłam się czytając. Moim zdaniem wszystko było za długo przeciągnięte w czasie. Z tych 378 stron autorka mogła spokojnie zrobić 250 stron i myślę, że dużo lepiej by się czytało całość. Po przebrnięciu przez te trudne 230 stron akcja się na tyle rozkręciła, że nie mogłam się od niej oderwać i przeczytałam ją do końca, jednym tchem. Mimo wszystko mam mieszane uczucia. Z jednej strony mamy tutaj zupełnie inny, magiczny świat dżinów, królów, napisany trochę na wzór tysiąca i jednej nocy. Z drugiej strony zbyt długo czekamy, aby coś się w końcu zaczęło dziać. Na szczęście nie przewidziałam zakończenia. Moim zdaniem, autorka bardzo zgrabnie zakończyła tę książkę.
Czy przeczytałabym ją jeszcze raz? Nie jestem pewna. Natomiast jestem przekonana, że książka znajdzie wielu sympatyków, ponieważ jest to wciągający świat, w który naprawdę można się zagłębić.

sierpnia 25, 2017

"Twoje drugie życie zaczyna się, kiedy zrozumiesz, że masz tylko jedno" - R. Girdano

"Twoje drugie życie zaczyna się, kiedy zrozumiesz, że masz tylko jedno" - R. Girdano



Tytuł: Twoje drugie życie zaczyna się, gdy zrozumiesz, że masz tylko jedno


Liczba stron: 271


Ocena: 8/10



„Twoje drugie życie zaczyna się, kiedy zrozumiesz, że masz tylko jedno” R. Giordano jest to opowieść o Camilli, która mimo, że ma męża, dziecko, dobra pracę i żyje spokojnie, to nie czuje się spełniona. Pomimo tego że ma dobrą pracę, nie jest do końca szczęśliwa, ponieważ to jej matka zmusiła ją do studiów, które zapewniły jej dobrze płatną pracę, ale nie miały one nic wspólnego z jej marzeniami. Monotonia, która wkradła się do jej domu, też z czasem zaczęła psuć atmosferę. Członkowie rodziny nie żyli ze sobą, lecz obok siebie. Wszystko zmienia się, gdy przypadkiem poznaje rutynologa Clouda, który proponuje jej pomoc w osiągnięciu bycia spełnioną. Camille małymi krokami zmienia swoje życie. I jest zaskoczona, że z pozoru błahe rzeczy są w stanie tak bardzo poprawić jej samopoczucie.  Cała rodzina i atmosfera w niej zmieniają się za sprawą zmiany, która zaszła w głównej bohaterce.




Z jednej strony jest to historia Camille, ale z drugiej strony poradnik, mówiący o tym co robić, żeby żyło nam się lepiej. W trakcie czytania sama zaczęłam się nad tym zastanawiać, w jaki sposób ja żyję i co ewentualnie mogłabym zmienić. Jest to dobra lektura dla ludzi, którzy zatracili się w codziennym pędzie. To pewnego rodzaju apel, aby zatrzymali się na chwilę i przemyśleli, czy na pewno są szczęśliwi i spełnieni. W dzisiejszych czasach panuje wyścig szczurów i każdy każdemu próbuje kłaść kłody pod nogi. Dlatego moim zdaniem rodzina, którą tworzymy jest najważniejsza. Nie są ważne pieniądze tylko czas spędzony z dziećmi i mężem w domu. Niestety w dzisiejszych czasach pogoń za pieniądzem często wychodzi na pierwszy plan. Ludzie są w stanie pracować na 5 etatów, żeby żyć na dobrym poziomie, a trzeba się zastanowić czy warto i dokąd w efekcie nas to doprowadzi. 


Książka jest bardzo lekka i przyjemna. Czyta się ją bardzo szybko. Jest to idealna lektura na wakacje i do poduszki. Skłania nas do refleksji. Myślałam, że jest to książka prosta i przewidywalna, natomiast takiego zakończenia się nie spodziewałam. Bardzo mile mnie zaskoczyło.

sierpnia 17, 2017

Wspomnienia z Tajlandii, czyli podróż życia!

Wspomnienia z Tajlandii, czyli podróż życia!



Postanowiłam w ten okres wakacyjny, gdzie wszyscy wyjeżdżają podzielić się z wami moim najpiękniejszym wspomnieniem dotyczącym takiego wyjazdu. Moją drugą pasją są podróże, dlatego pozwolę sobie wrzucić tutaj tekst, oczywiście nawiązując do wakacji :)

Kiedy zastanawialiśmy się z mężem nad kolejnym wyjazdem zagranicznym, koleżanka podsunęła mi pomysł, aby tym razem wybrać Azję, do której nie udało mi się jeszcze dotrzeć. Konkretnie chodziło jej o Tajlandię. Nie wyobrażam sobie podróży z przesiadkami i to jeszcze tak daleko. Ponieważ nie lubię latać samolotem, do tej pory najdalej wyruszyłam na Wyspy Kanaryjskie, a to tylko dlatego, że przelot był bez przesiadek. Jednak bezpośredni, 10-godzinny lot w jedną stronę naszym polskim Dreamlinerem, ostatecznie przemówił za tym, że w końcu zdecydowaliśmy się na Tajlandię. Kolejną kwestią był wybór rodzaju podróżowania, a dokładnie czy bardziej się opłaca jechać tam na typowy wypoczynek, aby czas spędzić głównie w hotelu popijając drinki, delektując się widokami pięknego krajobrazu lub leżąc na plaży. Czy może jednak wybrać wycieczkę objazdową, bo przecież jak się leci samolotem na drugi koniec świata to po to, żeby przeżyć niezapomnianą przygodę, a nie żeby spędzić czas na leżaku plażowym, na zmianę z basenowym. Po przeanalizowaniu wszystkich za i przeciw, podjęliśmy decyzję, że jedziemy na objazd Tajlandii.
Tak też się stało! Nadszedł ten wielki dzień, kiedy po długim locie wylądowaliśmy w Bangkoku, gdzie wskazówki swoich zegarków musieliśmy przestawić 6 godzin do przodu, co dość mocno dało nam się we znaki. Zmęczeni podróżą zostaliśmy przetransportowani do hotelu, gdzie mieliśmy okazję aby odpocząć i naładować baterie przed wybranym przez nas intensywnym programem zwiedzania w kolejnych dniach. Największe emocje wzbudziły w nas: Park Narodowy Erawan w których znajdują się jedne z najpiękniejszych wodospadów w Tajlandii, przejażdżka na słoniu, Lop Buri – królestwo małp, pływający targ w Damnoen Saduak, Świątynia Wat Pra Kaeo – gdzie przechowywany jest najsłynniejszy posąg Szmaragdowego Buddy. Chciałabym po trochu opisać każdy z tych wspaniałych miejsc naszej wyprawy.


Zacznę od Parku Narodowego Erawan. Jest on o tyle niesamowity, że znajduje się w nim 7 wodospadów. Podróż zaczyna się od samego dołu i im wyżej się wchodzi, tym piękniejsze widoki ukazują się naszym oczom. Baseny w których gromadzi się woda na poszczególnych poziomach wodospadu są wspaniałym miejscem do pływania. Pierwszy i drugi poziom są najbardziej oblegane przez rodziny z dziećmi, dlatego na początku wspinaczki jest dość tłoczno. My weszliśmy na samą górę, gdyż chcieliśmy zobaczyć wszystko co jest możliwe w tak krótkim czasie. Na ostatnim wodospadzie czekała nas niespodzianka w postaci przyjemnego peelingu stóp, ponieważ pływają tam rybki, które robią tego typu rzeczy całkowicie za darmo. W dodatku, na poziomie 7 jest dość kameralnie, ponieważ nie każdy turysta tam dochodzi. Widoki są przecudne! Jest to idealne miejsce na spacer, chillout, kąpiel, a co najważniejsze – robienie zdjęć.
Następnie ruszyliśmy do Wat Pra Kaeo, czyli świątyni Szmaragdowego Buddy, która jest uważana za najważniejszą w Tajlandii. Siedzący tam Budda znajduje się w pozycji medytacyjnej. Jego szaty są sezonowo zmieniane – 3 razy do roku. Zmiana tych szat następuje podczas uroczystej ceremonii i może jej dokonać tylko król lub członek jego rodziny. Świątynia jest pięknie ozdobiona. Wchodząc do każdej świątyni należy zdjąć buty (można być w skarpetkach). Zostawia się je przed wejściem.


Kolejnym przystankiem na naszej trasie był obóz dla słoni w Kanchanaburi. Za dodatkową opłatą można było wsiąść na ich grzbiet i przejechać przez ładny, zielony teren. Byliśmy zachwyceni, że możemy skorzystać z tego typu atrakcji. Nasz przewodnik opowiadał, że o słonie bardzo się dba. Każdy z nich ma swojego indywidualnego opiekuna, który traktuje słonia jak członka swojej rodziny. Zwierzęta wyglądały na zadowolone. Podczas przejażdżki słoń był niesforny, nie słuchał się swojego opiekuna i zbaczał z drogi. Pomimo tego, nie było krzyków, bicia czy czegoś równie okrutnego ze strony opiekuna, który sterował słoniem tylko ruchami piętą za uchem siedząc na nim. Po przejażdżce mogliśmy kupić mleko w kartonikach oraz banany, aby nakarmić i napoić zwierzęta. Cieszyłam się, że mogę w jakiś sposób przyczynić się do polepszenia warunków tych zwierząt oraz do ochrony ich przed kłusownikami. Niestety, jest to temat dość mocno kontrowersyjny. Moje doświadczenie ze słoniami mogę porównać z doświadczeniem ze stadniny koni. Sama przejażdżka trwa około 20 minut i nie jest ona tak przyjemna jakby się wydawało, ponieważ bardzo kołysze i jest dość niewygodnie. W trakcie przejażdżki widziałam jak słonie są kąpane i ile mają przy tym zabawy. Nawet nasz słoń wszedł sobie do wody i zastanawialiśmy się czy nie zrobi nam zimnego prysznica, ale okazał się być bardzo kulturalny. Po zakończonej jeździe mogliśmy zakupić sobie dość osobliwą pamiątkę, mianowicie zdjęcia w ramce zrobionej z… ususzonych odchodów słonia. Oczywiście stoi u mnie w domu na honorowym miejscu.

 Następnie udaliśmy się do Lop Buri, aby zrobić tam krótki postój przy świątyni Prang Sam Yod, której główną atrakcją są licznie zamieszkujące ją małpy – makaki jamajskie. Zwierzęta te dosłownie zawładnęły tymże miejscem niczym mafia. Setki makaków żyją wśród murów dawnych świątyń, swobodnie biegają po mieście oraz dość sprytnie radzą sobie z ruchem ulicznym. Już w autobusie nasza przewodniczka ostrzegła nas, że małpy nie należą do kulturalnych i kradną turystom różne rzeczy, które akurat im się spodobają. W trakcie spaceru małpy wskakiwały na nas i rzeczywiście zabierały m.in. okulary przeciwsłoneczne oraz bardzo podobały im się wiszące kolczyki. Ponieważ ładnie mienią się one w słońcu, małpy są zdolne wyrwać je nawet razem z kawałkiem ucha. Próbowały wręcz włamywać się do plecaków i toreb z aparatami. Trzeba było bardzo uważać, ponieważ potrafiły też ugryźć i byliśmy świadkami, jak jeden uczestnik wycieczki musiał jechać po takim incydencie prosto do szpitala. Nigdy nie wiadomo czy taka małpa nie ma wścieklizny i aby temu zapobiec, raz w roku organizowana jest akcja podrzucania im jogurtów z lekami przeciw wściekliźnie. Niestety nie ma pewności, czy wszystkie małpy nie zwietrzą podstępu i czy zjedzą podane lekarstwa. W celach bezpieczeństwa, na miejscu są strażnicy porządku w kamizelkach odblaskowych, którzy mają przy sobie służbowe proce, aby w razie czego móc opanować sytuację. Raz do roku w listopadzie małpy mają swoje święto. Są one obficie obdarowywane różnymi smakołykami m.in. owocami i przymyka się wtedy oko na ich psoty.

Pływający targ w Damnoen Saduakto to kolejne niesamowite miejsce na naszej mapie podróży. Nigdy dotąd nie przypuszczałam, że targ może mieć taką formę. Zamiast stoisk jak na targach w Polsce, na wodach kanału kołyszą się zacumowane do brzegu długie łodzie wypełnione towarem. Wśród kupujących możemy zobaczyć ludzi z całego świata, a sprzedawcy w słomianych kapeluszach oferują różne towary, począwszy od egzotycznych owoców, po przyprawy czy rękodzieła. Cały handel odbywa się na wodzie. Targ ten jest przystosowany do turystów, dlatego można płacić gotówką, natomiast miejscowi prowadzą handel wymienny tzn. towar za towar. Na pływający targ można dostać się tylko łodziami, które przetransportują nas do centrum wodnego handlu. Wzdłuż całej trasy napotykamy małe zabudowania. Aż trudno uwierzyć, że te małe chatki stojące na palach nad kanałem są zbudowane przede wszystkim z bambusa i uchodzą w Tajlandii za normalne zabudowania.

Chciałabym wspomnieć też nieco o kulturze Tajlandii. Fundamentem tamtejszego społeczeństwa jest rodzina. Ciekawostką jest fakt, że młodzi mają obowiązek przez całe życie utrzymywać swoich rodziców oraz innych członków rodziny, którzy nie są zaradni finansowo. Tajowie darzą wielką czcią całą rodzinę królewską, dlatego też obraza króla jest przestępstwem. Jeśli chodzi o jedzenie w Tajlandii, to trzeba by napisać o nim oddzielny artykuł. Tajska kuchnia jest uznawana za najlepszą na świecie, mimo że jest bardzo ostra. Głównymi jej składnikami są ryż, ostre przyprawy oraz sosy smakowe. Najlepsze jedzenie znajduje się na ulicznych straganach, pełnych zapachów. Można tam spotkać obrane i pokrojone egzotyczne owoce, szaszłyki, owoce morza, a nawet „smakowite” grillowane szczury. Co ciekawe, Tajowie mają trochę inny od naszego sposób jedzenia, to znaczy widelec trzymają w lewej ręce, a łyżkę w prawej. Widelec służy im jedynie do nakładania kęsów na łyżkę, ponieważ jedzenie widelcem uważają za prostackie. Nóż nie jest im w ogóle potrzebny, ponieważ wszystkie potrawy przygotowują i kroją wcześniej.
Podróż do Azji to była niesamowicie wielka i egzotyczna przygoda. Zastanawiałam się przed wyjazdem, czy można porównać mieszkańców Tajlandii do ludzi z krajów arabskich. Czy są tak nachalni? Czy mogą nas okraść? Otóż odpowiedź brzmi: absolutnie nie! Zauroczyła mnie ich gościnność i pogoda ducha. Azjaci na europejczyków mówią „owsianka”, ponieważ nie są w stanie dostrzec różnic w naszym wyglądzie. Brzmi znajomo? Przecież dla nas każdy Azjata też wygląda tak samo. Mimo, że minęło sporo czasu od pobytu w Tajlandii to nadal jesteśmy pod jej urokiem. Bangkok nas niesamowicie wciągnął i mamy nadzieję, że kiedyś jeszcze tam wrócimy.

























sierpnia 12, 2017

"Był sobie pies" W. B. Cameron

"Był sobie pies" W. B. Cameron


Tytuł: Był sobie pies
Liczba stron: 391
Ocena: 9/10

 „Był sobie pies” W. B. Camerona jest to ciepła i wzruszająca opowieść o wielkiej przyjaźni psa i człowieka. Głównym bohaterem i narratorem tej historii jest pies o imieniu Bailey. Jest on ukazany w kilku różnych wcieleniach, ponieważ ma niedokończone sprawy na Ziemi i musi się kilkakrotnie odrodzić na nowo. Kiedy Bailey na dobre zaprzyjaźnia się ze swoim właścicielem Ethanem wszystko nabiera innych barw. Pies wreszcie jest szczęśliwy, a także daje szczęście Ethanowi. Miłość tego zwierzaka nie zna granic, a jego wierność i oddanie są szczere i bezinteresowne.  
 
Ja, jako miłośniczka zwierząt, bardzo szybko pochłonęłam tę książkę. Poza tym, mocno mnie wzruszyła, ponieważ sama posiadam psa, cudownego 13 – letniego cocker spaniela o imieniu Oskar(macie przyjemność go często oglądać na moim instagramie). Czytając niektóre fragmenty książki mogłam bardzo łatwo przyporządkować je do naszego wspólnego życia. Osobiście, bardzo ubolewam nad tym, że psy żyją tak krótko. Jest to trudny temat i każdy ma do niego inne podejście, w zależności od miłości jaką darzy swojego pupila. 

Książka jest lekko i przyjemnie napisana. Jak dla mnie to była dobra odskocznia od moich ulubionych kryminałów. Jest to też dobra propozycja na wakacje oraz na czytanie do poduszki. Na podstawie książki powstał nawet film, którego nie miałam jeszcze okazji oglądać. Mam nadzieje, że z czasem nadrobię tę zaległość. Cieszę się, że powstają książki o takiej tematyce. Na świecie jest wiele okrucieństwa w stosunku do zwierząt i dlatego trzeba uświadamiać społeczeństwo, że zwierzęta to nie zabawki i tez mają swoje uczucia, które można zranić.


Copyright © 2016 Książki moja miłość , Blogger